niedziela, 10 maja 2015

prolog

     Deszcz rozpadał się na dobre. Niebo płakało razem z nią.     
     - Nie uciekniesz, aniele – usłyszała cichy głos. Może już wariowała.     
     - Zatrzymaj się, księżniczko. - Biegła przed siebie. Nie wiedziała dokąd. Nie znała tego miejsca.
     - Przed przeznaczeniem nie ma ucieczki, moja droga. - Wiedziała. Nie była tylko pewna co.
     Nazywany był Nim - oskarżycielem, uosobieniem zła, kusicielem, nieprzyjacielem, upadłym, kłamcą. Kiedyś jednak zdawała się lekceważyć wszelkie ostrzeżenia. Biegła niezgrabnie, stawiając ciężkie kroki. Była pewna, że ją goni.
     Jeśli się odwróci, będzie zgubiona, wiedziała to.
     Mijała kolejne szare bloki. Miasto zdawało się celowo milczeć, jakby w napięciu oczekując końca tej historii. W myślach zdążyła już przekląć wszystkich mieszkańców zerkających przez szpary w dechach przybitych do okien. Prawdopodobnie nigdy nie doświadczą tego, czego ona właśnie doświadczała.
     Wiatr sprawił, że zaczęła trząść się niemiłosiernie. Wykończenie fizyczne zaczęło brać górę nad adrenaliną, która była jednym z ostatnich bodźców wprawiających w ruch jej nogi. Latarnie świeciły tylko sporadycznie. Dyszała ciężko, zmuszona była zwolnić. Nie grzeszyła kondycją fizyczną. Czuła na ciele gorzki smak porażki. Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby zaufała odpowiedniej osobie.     - Przegrałaś. - Rozejrzała się gwałtownie. Miała wrażenie, że ktoś wypowiedział to na głos, ale nie było to przecież możliwe. Słone łzy paniki i bezradności spłynęły po jej mokrych od deszczu policzkach. Serce waliło jej niemiłosiernie. Ciche łkanie zastąpiły histeryczne jęki. Gdziekolwiek by się nie schowała, on i tak ją znajdzie. Wrzasnęła.
     - Zgubiłaś się - usłyszała donośny baryton bez trudu przedzierający się przez szum ulewy. Nie była pewna czy ktoś pytał, czy stwierdzał fakt. To przerażało ją jeszcze bardziej. Rozejrzała się gwałtownie. Stała na środku ulicy. Była wykończona, mogła już tylko czekać na swój koniec. Była jego dłużniczką, a on przyjmował zapłatę tylko w jednej postaci.
     Łzy sprawiły, że nie widziała zbyt wiele, zdołała dostrzec jedynie zarys wysokiego mężczyzny stojącego przy jednej z klatek schodowych. Ruszyła w jego stronę w akcie desperacji, wykrzesując z siebie resztki sił.
      Przemoczona i zmęczona długim biegiem, nie miała już siły nawet na błaganie o pomoc. Podparła się o ścianę obok i zgięta w pół dyszała niemiłosiernie. Wbiła wzrok w podłogę szukając odpowiednich słów. Musiał ją chronić, ale nie mogła mu powiedzieć przed czym. Po prostu musiał pomóc.
      - Powiedziałem ci kiedyś, że beze mnie nie dasz sobie rady, aniele. - Te słowa praktycznie zwaliły ją z nóg. Wszystko było przecież takie oczywiste, jak mogłaby o nim zapomnieć. Gwałtownie podniosła głowę, aż poczuła rwący ból w karku. Włosy sięgały mu do ramion, równie białe co oczy. Wiatr robił z nimi co chciał, on jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi
     - Natan... ty tu... - Jej głos był zachrypnięty i ledwie słyszalny, ale on z pewnością słyszał wszystko. Kaszlnęła dwa razy. Czuła, że On jest blisko. - Natan pomóż mi, proszę! - krzyknęła z kolejną porcją łez w oczach. Wyrok i zapłata, wyrok i zapłata... Jeśli się odwróci, na pewno tam będzie. Zrobiła to. Spojrzała za siebie. Zobaczyła tylko opustoszałą ulicę, nie poczuła jednak ulgi. Nie czuła się bezpiecznie. Nie chciał jej pomóc, wiedziała to. Brakowało jej cierpliwości. Od niego zależał jej los. Najwyraźniej nie mógł ochronić jej przed Nim, ale mógł przynajmniej pomóc jej w ucieczce. Nie robił jednak nic. Znalazła się w punkcie bez wyjścia. Nie da rady uciekać pieszo, a jeśli zostanie tu sama, z pewnością ją dopadnie... O ile już tego nie zrobił.
    - Pomóż mi! - wrzasnęła ciągnąc go za prawy rękaw białej marynarki. Nie mogła po kolei wołać ludzi mieszkających w blokach o pomoc. Chciała przecież tylko uciec. To tylko jeden wyrok i mała zapłata... Wyrok, zapłata...
      - Moja droga - Zbliżył się i objął ją ramieniem. Mimowolnie pomyślała o tym, że ucieczka może jej się udać. - jak mógłbym pozwolić, żeby cię skrzywdził.
     Ujrzała w nim tego samego nieziemsko przystojnego mężczyznę, którego poznała parę miesięcy temu na przedmieściach. Objęła go bez najmniejszego cienia wahania. On mógł jej pomóc. On jej pomoże. Przecież powiedział.
     - Pamiętasz, kiedyś powiedziałem ci - stwierdził cicho białowłosy, kładąc głowę na jej ramieniu - że beze mnie daleko nie polecisz, aniele.
     Czuła na swoim policzku jego ciepły oddech, który zdawał się odmrażać jej skórę. W tym jednym momencie zdołało dotrzeć do niej że przecież "jak mógłbym pozwolić, żeby się skrzywdził" nie znaczyło, że ma prawo czuć się bezpiecznie. Zatrzęsła się, ale tylko raz. Skoro jej życie miało być stracone, wolała posunąć się dalej niż normalnie. Objął jej twarz ciepłymi dłońmi. Ich wargi dzieliło tylko kilka niewielkich centymetrów. Chciał coś powiedzieć, ale koniuszkiem palców dotknęła jego ust. Nie ma potrzeby, nie ma potrzeby. Pocałował ją. Jej nie pozostało nic, poza napawaniem się ciepłem i miękkością jego warg. Niech wszystko inne przepadnie.
     - Nie rozumiesz, tu się żegnamy - stwierdził nagle. Poczuła jak przesunął dłoń na jej kark i przyciągnął ją ku sobie. - Postaram się, żeby nie zabolało. Wiesz, że to jedyne wyjście. - Sparaliżował ją strach. Jego dotyk stał się ciężki, coraz bardziej stanowczy. Zdołała drgnąć zaledwie dwa razy, gdzieś tam w podświadomości uważała, że to słuszna decyzja. Ułożył obie dłonie na jej szyi i w jednej chwili szarpnął za nią skręcając jej kark.